piątek, 27 kwietnia 2012

lifting


Wyjechaliśmy  nad morze w niedzielę po południu, a w poniedziałek rano  już dzwoniły.
- Mamusiu, a co tam robisz?
- Tęsknimy bardzo, kiedy wracasz?
- No tak, u babci jest fajnie, ale  wolałbym być w domu….
- Bawimy się trochę, byliśmy z babcią na spacerze, a na wakacje pojedziemy wszyscy razem?
- No to pa, kocham Cię pa pa!

Odkładam słuchawkę i myślę sobie.
Tak,  kocham je bardzo. Każde w inny sposób, ale oboje równie mocno.
Nie, nie tęsknię za nimi.
Nie, nie mam wyrzutów sumienia.
Tak, chciałabym tu jeszcze zostać.
Tak, dobrze mi samej.
Nie, nie odczuwam żadnego braku.
Nie, nie chcę jeszcze wracać.

Nie sądziłam, że jako domowa kobieta tak bardzo zrobiłam się domowa, że prawie zabrakło miejsca na – kobieta. Kiedy tak jestem sobie sama ze sobą i ze swoim mężczyzną zbliżyłam się bardzo do swojej kobiecej energii. Nie chcę przez to powiedzieć, że dom, dzieci odzierają z tej energii, ale pod wpływem niezmiennie tych samych czynności, trosk i frustracji ta energia spłaszcza się jakoś. Robi się taka jednowymiarowa i nudna. Zapomniałam, jaka może być wspaniała.
Myślę, że wszystkie bardziej lub mniej zapominamy. Jedno dziecko, potem może drugie, nieprzespane noce, choroby, problemy, wiązanie końca z końcem, gary, prasowanie, zniecierpliwienie, kłótnie, warczenie, ubranie byle jakie, szminka skamieniała, tusz do rzęs wykruszony, on plecami odwrócony i w ekran wpatrzony. I łza w poduszkę po cichu.
- Mamusiu, ale dlaczego musicie tam jechać sami, bez nas?
- Musimy, po prostu musimy synku. 







środa, 25 kwietnia 2012

Kolorowo


Można się pogapić na ludzi.
 Dzień była wyjątkowo ku temu odpowiedni ponieważ świeciło słońce i po pierwsze cudownie jest grzać się w tzw. promieniach, a po drugie i najważniejsze można, a nawet trzeba włożyć CIEMNE OKULARY. Dzięki nim można bez krępacji wpatrywać się w kogoś, a dla niepoznaki lekko odchylić głowę i udawać, że nasz wzrok jest utkwiony daleko na statku podążającemu na horyzoncie w rejs dalekomorski.
Najczęściej zauważany przeze mnie typ spacerowicza na molo to typ sportowo-emerytalny starsza osoba (kobieta lub mężczyzna) podążająca dostojnie i powoli w wygodnym odzieniu – spodnie (szerokachne na górze zwężające się ku dołowi, płaskie buty typu straganowego lub sportowego, sweterek opinający kształty i na to kurtka wygodna, bezkształtna, czasami zdjęta i zawiązana w pasie. Co ciekawe, te Panie lub Panowie wydają się być osobami kompletnie wolnymi od jakichkolwiek kompleksów. Idą raczej pewnie, głośno mówią i gestykulują, dowcipkują sobie zwłaszcza w większej grupie.
Co innego typ młodych smukłych gazeli i młodych przysadzistych kaczuszek. Te przemykają często nieśmiało i szybciutko. Oba te typy ubierają się i zachowują podobnie, ale zupełnie inaczej wyglądają. Dzisiejsza moda młodzieżowa jest szalenie wymagająca. Spodnie rurki, obcisłe bluzki dobrze wyglądają wyłącznie na idealnej figurze, o którą bardzo trudno. Nie pojmuję dlaczego niskie i raczej okrąglutkie dziewczyny ubierają te wąskie, opinające i uwypuklające każdą niedoskonałość ciuchy, a do tego jeszcze kompletnie płaskie buty? W rezultacie wychodzi z tego  ludzik Michelin  na króciutkich nóżkach. Po prostu przysadzista kaczuszka, żeby nie powiedzieć kaczucha.
Szczupłe i wysokie przypominają bardziej bociany, zwłaszcza, że często niebotycznie chude i długie nogi wkładają w buty na wysokich obcasach.
Naprawdę z podziwu godnym samozaparciem dziewczyny te z całej siły starają się nie przewrócić i chyba zużywają na to większość energii, a szkoda, bo dzień cudny.
Oczywiście , pełno też matek z wózkami, sprawiającymi wrażenie, że mają kompletnie w nosie, czy ubrały buty męża, a spodnie młodszej siostry. Najważniejsze, żeby dzieciaczek wyglądał jak z reklamy. Kobiety  - Matki!!! Też jesteście bardzo ważne!!!
Są też spacerowicze typ – szalony, szalona, podążający raźnym krokiem z rozwianym włosem, w luźnym, kolorowym odzieniu ze wzrokiem wpatrzonym w dal.
Dalej,  upindrzone do granic możliwości dojrzałe kobiety rozglądające się uważnie, czy wszyscy zauważyli jaskrawą szminkę i torebkę z krokodyla, spaleni w solarium kolesie w białych sweterkach i butach ze szpicami, świetnie wyglądające piękności w kapeluszach słomkowych, udające, że nic je nie obchodzą zachwycone spojrzenia mężczyzn i kobiet.
Fajnie, że świat jest taki kolorowy…..

CHAŁUPY


KNAJPKA NA HELU


JURATA

wtorek, 24 kwietnia 2012

Sopot

Co tu robić?! Co tu zrobić?! jak wykorzystać ten absolutnie niewiarygodny i cudowny bonus spokoju i czasu?
To jak jakaś wygrana na loterii, której się człowiek zupełnie nie spodziewa, a tu nagle trafiony! To znaczy człowiek los kupił, jakieś tam okruszki nadziei na dnie duszy miał, na zasadzie "jak coś się uda to dobrze, a jak nie to drugie dobrze, ale raczej pewnie nie, więc nie zaprzątam sobie tym głowy",.
Dawno temu, mąż powiedział, że na wiosnę jedzie do Gdańska służbowo i czy chcę z nim pojechać, takie pytanie.....Czy ja chcę jechać nad morze? Po prostu uśmiałam się . Czy  ja chcę?! Ale tak to było rzucone, trochę tak zwanym mimochodem, od niechcenia, takie to było raczej zwiewne i ulotne bardziej niż jasne, pewne i na 100 %.
Także, na moment się tą myślą cudowną zachłysnęłam:


a potem zostawiłam.

I tak nagle jakoś, kilka dni temu okazało się, że już wiosna, że w Gdańsku już obejść się bez mojego męża nie mogą, że babcia zaopiekuje się dziećmi, że w centrum Sopotu będziemy mieszkać i po prostu przyjechaliśmy tutaj.
Bardzo kocham morze i Trójmiasto. Sopot lubię najbardziej. Zwłaszcza te stare, wąskie uliczki i zabytkowe, stare wille, które kryją w sobie różne tajemnice, ludzkie historie i sprzęty posiadające duszę. Te werandy oszklone, albo otwarte na oścież, malutkie okienka po dachami, ozdobne elewacje, balkoniki, tarasy, pewnie to trochę snobistyczne, ale trudno. Wychodzi się z takiej willi i po trzech minutach już jest się nad morzem.

Ludzi jest jeszcze niewielu, ale przygotowania do sezonu trwają:


 Spacer na molo, na razie bezpłatny, bo przed sezonem. Po lewej stronie wszystkie ławki zajęte, na tą stronę grzeje słoneczko i każdy chce go złapać chociaż odrobinkę:

Ale już na przeciwko - zupełnie pusto:


Mnie też udało się znaleźć  miejsce na ławce utopionej w słońcu.
Widok z lewej:

Widok z prawej:

Widok na wprost:

I jeszcze raz z prawej ;))

A to jakieś takie dziwne drzewa, których pełno na sopockim deptaku, ale nie wiem czemu napawają mnie  smutkiem:









Ale zaraz potem znowu jest cudownie:

Biegnę... nie nie nie! ...Idęęęę powoli i chłonę chwilę!

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Domowa kobieta urwała się ze smyczy

No właśnie ta chwila.... Przydarzyła się właśnie mnie.
 Taki sen -  ja, mój mąż, to znaczy MY,
nie mama i tata,
 nie rodzice,
nie menadżer,
nie domowa kobieta,
 tylko MY, tak jak kiedyś.
 Morze, cudowne miejsce, cisza..... Nic nie trzeba mówić, nie ma takiej potrzeby, przed nami jeszcze całych 6 dni ciszy....Nikt nie krzyczy, nikt się nie nudzi, nikt nie biega i nie pyta, czy może coś słodkiego.
tylko szum fal...
Przyjechaliśmy do Sopotu wczoraj w nocy, a ja siedzę teraz nad poranną kawą zdumiona, że to jednak nie sen i milion myśli pcha się do głowy jedna przez drugą i milion rzeczy chce, żeby się nimi zająć skoro domowa kobieta siedzi sobie z kawą i patrzy na fale zamiast biec, robić, załatwiać, zakupy, organizować, planować i w ogóle...
o nie! właśnie, że będę tak siedzieć, będę nic nie robić, będę się delektować, i będę tak sobie bez wyrzutów sumienia i dwa razy dziennie zadzwonię tylko, czy wszystko ok., a potem nic i nawet nie pomyślę przez całe 6 dni.
"Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać"


czwartek, 12 kwietnia 2012

szybciej gadaj albo spadaj!


Czasami zdarza mi się włączyć telewizję. Zwyczajną jedynkę, dwójkę, jakiś Polsat, czy TVN.  Tak na „chybił trafił” skaczę po kanałach i po pół godzinie takiego „oglądania” dochodzę do jednego wniosku – to jest naprawdę duży stres.
Obrazy zmieniają się z ogromną prędkością, zaskakują, robią z naszej percepcji prawdziwą jazdę jak na karuzeli, nie pozwalają skupić uwagi na dłużej, pozbierać myśli, szybciej, dalej, lepiej, jeszcze bardziej kolorowo, dziwniej, bardziej.
Największym dla mnie stresem jest oglądanie rozmów z ludźmi, których zaprasza się do różnej maści programów w roli ciekawych osobowości, ekspertów, fachowców, którzy mają wypowiadać się na określony temat. Tutaj to już naprawdę jest koszmar. Goście nie mają możliwości wypowiedzieć się do końca, przerywa się im w pół zdania, w pół słowa łamiąc elementarne zasady kultury, zadaje kolejne pytanie, i znowu przerywa i kolejne pytanie i znowu. Zauważyłam, że kiedy w jednej sprawie zaprasza się kilku gości to ten, który grzecznie czeka na swoją kolej, nie pokrzykuje, nie przerywa innym po prostu nie ma szansy powiedzieć czegokolwiek.
 W niektórych programach rozrywkowych prowadzący stosuje taktykę polegającą na tym, że zadaje swojemu gościowi pytanie na poważny temat po czym wciąż przerywa wypowiedź swojego rozmówcy ordynarnymi żarcikami i kretyńskimi uwagami, które mają być śmieszne. Nikt właściwie nie ma szansy wypowiedzieć się do końca, jest zmuszony reagować na kąśliwe i głupie zaczepki. Od tego, jak wygląda ta reakcja zależy, czy dany człowiek jest cool, super, zabawny i wyluzowany, czy jest zwykłym smutasem i beznadziejnym starym pierdzielem.
W rezultacie, cały program to nieustający lans osoby prowadzącej – osoby cool i zajebistej!
Ostatnio, przypadkiem trafiłam na TVP Kultura, gdzie nadawano stary program „Godzina z Beatą Tyszkiewicz”, który prowadziła Nina Terentiew. Jeju!!! Ja to już naprawdę jestem niereformowalna, ale z taką przyjemnością go obejrzałam. Przez godzinę dwie normalne, niegłupie kobiety rozmawiały o filmie, aktorstwie, o życiu, o dzieciach, o przemijaniu, o radościach i smutkach. Nie musiały sobie przerywać, miały czas. Podobało mi się, z jaką elegancją Beata Tyszkiewicz dobierała słowa i formowała swoje myśli, nie musiała się spieszyć, nikt jej nie przerywał, a mówiła tak ciekawie…
Wiem, że czasy się zmieniają i bez sensu byłoby się na to obrażać, ale co by komu szkodziło pozwolić wypowiedzieć się do końca komuś, kto ma coś do powiedzenia? Czas to pieniądz….A czas antenowy to dopiero!






czwartek, 5 kwietnia 2012

wielkanocne klimaty


Fajnie sobie poblogować, ale chyba jeszcze fajniej poczytać inne blogi. Niedawno, dzięki zapoznaniu się z twórczością niektórych blogujących mam  odkryłam, że nie jestem sama w mojej matczynej i domowokobietowej frustracji. W dodatku, niektóre wpisy pozwalają mi mniemać, że moja kondycja psychiczna nie jest jeszcze taka najgorsza.
Oczywiście, to nieładnie pocieszać się w taki sposób, ale trudno, tak szczerze, to bardzo mi to pomaga. Najbardziej pomaga mi to w wyzbyciu się wyrzutów sumienia wynikającymi stąd że:
- nie lubię się bawić lalkami, a już kucykami we wszystkich kolorach tęczy to o matko!
- wkurzam się, gdy przedszkole, albo szkoła mają wolny dzień
- czasami moje dzieci się nudzą, a mnie się po prostu nie chce iść na spacer
- starsze dziecko za długo siedzi przed kompem
- młodsze dziecko szybko nudzi się każdym zajęciem i wciąż domaga się nowych pomysłów, które mi się po prostu kończą
- zdarza mi się wrzeszczeć na nie, gdy jestem w dużym stresie
- klnę w myślach, kiedy tacham na drugie piętro sześć siatek wypełnionych po brzegi, a moje ukochane pociechy urządzają sobie na mojej drodze walkę na pięści i kopniaki
- albo w sytuacji jak wyżej (to znaczy sześć siatek, drugie piętro, torebka w zębach) mój syn pyta, czy mogłabym wziąć jego tornister aaaaaaauuuuuuuuu!!!
- czasem kiedy się kłócą i wrzeszczą na całe gardło udaję, że nie słyszę
- lubię chwile, gdy jestem sama.
To grzeszki, które sobie przypomniałam, ale pewnie jest ich więcej.
Jak się okazuje dotyczą one wielu kobiet- matek i wygląda na to, że to chyba jest normalne.
Sama sobie odpuszczam i jest mi lżej w tym Wielkim Tygodniu. 

a oto dzieło mojej cudownej córeczki Kalinki:

PISANKA o imieniu MARTA 

zrobiona od początku do końca przez moją małą artystkę 
Wesołych Świąt!!