Tyle rzeczy się dzieje. Tyle czasu minęło i dni, a ja tyle
razy upadałam i z upadłych wstawałam. Nawet całkiem dosłownie.
Najpierw zmarła Lucyna Winnicka. W styczniu. Cudowna Lucyna
Winnicka z filmu Pociąg. Była staruszką, ale jakoś tak nie spodziewałam się, że
ona umrze. Miałam taką fantazję, że kiedyś do Niej napiszę, pojadę, spotkam się
i opowiem jak bardzo podobał mi się Pociąg i ile dla mnie znaczy. A teraz już
raczej nie……
Potem był wyjazd na ferie. Nie jakieś pitu pitu, ale na
narty w Alpy. Dla osoby mającej paniczny lęk wysokości i przestrzeni to po
prostu wymarzony relaks. W dodatku to było chyba najbardziej nieodpowiednie dla
mnie miejsce w całych Alpach, z jedną jedyną łagodną trasą, która i tak
przecinała się z czerwonymi stromiznami. Żadnych łagodnych, delikatnych stoków,
tylko wszędzie cholerne stromizny!
Kilka razy o mało nie puściłam pawia, parę razy
sparaliżowało mi nogi, aż wreszcie dałam za wygraną i jeździłam na małej łączce
na samym dole.
10 minut w górę, 3 sekundy na dół. Bez kolejki znowu 10 minut w górę i 4 sekundy
w dół. I znowu, i tak dalej.
Po jakimś czasie odkryłam, że to może być nawet zabawne po
jednej lub dwóch „mocnych” herbatkach.
A potem to nawet polubiłam tą moją łączkę, nawet nie musiałam
już jeździć na nartach, siedziałam sobie na leżaczku na białej śniegowej kołdrze
i wystawiałam się do słońca.
Co jakiś czas ktoś wpadał na herbatkę, najczęściej mój mąż
spocony, zmachany, szczęśliwy zjeżdżał ze szczytu. Posiedział trochę i znowu
wsiadał do tej demonicznej gondoli i frunął .
Bez żalu wróciłam do domu.
A potem poczułam delikatne muśniecie oddechu wiosny. Jest jeszcze
bardzo daleko, ale używamy wobec niej słowa „jest” i to mi się podoba. Tęsknię za
morzem. Mam po kokardę górskich zimowych pejzaży.
A poniżej trochę lansu:
moja łączka z dołu
moja łączka z góry
szczytuję
i znowu na łączce