piątek, 24 lutego 2012

Paciorki i prasowanie


Powinnam prasować  koszule, uzbierało się tego jakieś sześć sztuk od ostatniego prania, a do tego różnej maści ubrania dzieci i trochę moich. Wiem, wiem…sama zadałabym to pytanie gdybym siebie nie znała – dlaczego właściciel koszul męskich- sztuk 6 sam ich sobie nie uprasuje?
 No cóż jest kilka przyczyn.  Taka najogólniejsza i podsumowująca wszystkie inne jest taka, że taki jest podział zadań, którego nie będę szczegółowo opisywać.   
Tak już poza wszystkim i zupełnie szczerze ja po prostu lubię prasować (!). podczas prasowania mogę zupełnie spokojnie i bez ŻADNYCH wyrzutów sumienia oglądać moje ukochane stare, polskie filmy, które moje dzieci określają jako „czarno-biała nuda”.  
Wczoraj po raz kolejny obejrzałam film p.t. „Paciorki jednego różańca Kazimierza Kutza. Pomimo, że nie jestem wielką fanką twórczości Kutza to ten film wzrusza mnie za każdym razem bardzo mocno, do łez. Przedstawia historię emerytowanego górnika, który nie chce przeprowadzić się do nowo wybudowanych bloków. Jego stary dom, podobnie jak całe górnicze osiedle ma zostać zrównane z ziemią, a na tym miejscu mają stanąć wielkie, betonowe bloczyska. Wszyscy, okoliczni sąsiedzi przeprowadzają się na „nowe”, ale nasz bohater odmawia opuszczenia swojego domu, w którym wraz z żoną przeżył 50 lat.
W filmie jest kilka wątków, ale ten główny dotyczy właśnie przemijania, jego nieuchronności i tego, że często „nowe, dopiero co narodzone światy” bez żadnego zawahania niszczą „stare światy” doszczętnie. Najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że nie można tego uniknąć. 
Ten stary górnik musiał w końcu opuścić swój dom jak bliskiego członka rodziny, skazując go na pewną śmierć. Tak, śmierć. Mam taką teorię, że niektóre domy mają duszę i umierają jak ludzie. 
Tak właśnie umiera dom moich dziadków na wsi. Dziadkowie po prostu umarli, a dom został sprzedany. 


Niestety, ludziom, którzy go kupili okazał się zupełnie niepotrzebny. Zostawili go samemu sobie. Minęło 10 lat, a tam wciąż wiszą te same babcine firanki, na podwórku trawa metrowej wysokości, pusto, zimno i martwo. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś ten dom był pełen słońca, dziecięcego śmiechu, parującej zupy i po prostu życia. Człowiek przez kilkadziesiąt lat pracuje, zbiera, gromadzi, buduje, a potem przychodzi „nowe” i przejeżdża po tym wszystkim  walcem i nie zostaje nic…oprócz wspomnień w głowie takiej wariatki jak ja. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz