wtorek, 5 czerwca 2012

Żywot człowieka bezrobotnego zarejestrowanego


- Te dyplomy to ja to muszę skserować wszystko i te świadectwa pracy – kobieta nie była w dobrym humorze, za jej stanowiskiem siedziały cztery pracownice zajęte piciem kawy i obserwowaniem petentów, na mnie też gapią się bezlitośnie, ale staram się nie zwracać na to uwagi.

Obiecałam sobie, że bez cienia jakiegokolwiek narzekania przejdę przez procedurę rejestracji jako bezrobotna i ubiegania się o indywidualne szkolenie w POWIATOWYM URZĘDZIE PRACY.

Naczytałam się na stronie internetowej jakie niesamowite możliwości i wsparcie mogą uzyskać bezrobotni w tej instytucji.

Znalazłam sobie szkolenie, załatwiłam rabat, aby zmieścić się w limicie finansowym, porozmawiałam z profesjonalnym doradcą zawodowym, dowiedziałam się, że w moim przypadku jest duża szansa na indywidualny kurs, który sobie znalazłam.

Pierwszy krok – REJESTRACJA. Pani w końcu pokserowała potrzebne dokumenty, powpisywała w komputerze i oświadczyła, że jestem bezrobotna. Ojeju! Taki zaszczyt! No dobra.

Następnie wniosek o szkolenie i odpowiednie uzasadnienie.

Postarałam się, aby moje uzasadnienie nie pozostawiało cienia wątpliwości co do tego, że sfinansowanie szkolenia w ogromnym stopniu pomoże mi aktywizować się zawodowo i  w ogóle sprawi, że moja kariera ruszy z tzw. kopyta.

Pełna nadziei, ale również, nie ukrywam, pewności siebie, udałam się na kolejną rozmowę z „fachowcem”, który miał sprawdzić moją motywację. Byłam spokojna, moja motywacja miała się znakomicie.

Wszystko było takie oczywiste – spore kwalifikację, brak jakichkolwiek ofert pracy, leciutkie przeprofilowanie i ogromna szansa na zatrudnienie.  Byłam spokojna. Tyle napisali o wsparciu, o możliwościach, o podejmowaniu wyzwań i że staną murem i pomogą.

Byłam spokojna. O naiwności!

Rozmowa z fachowcem była nawet przyjemna. Odniosłam wrażenie, że dogadałam się z Panią. Pokornie przełknęłam jej pouczający ton, starałam się wtrącić kilka istotnych uwag świadczących o tym, że wiem, o czym mówię i wiem, czego chcę. Na koniec Pani oświadczyła, że wygląda na to, że się orientuję.

 Proszę czekać na rozpatrzenie wniosku. No to super!

Byłam spokojna.

Dzisiaj przyszłam na spotkanie z kolejnym fachowcem – pośrednikiem pracy. Każdy „zarejestrowany” musi stawić się w dniu wyznaczonym przez urząd, chyba, że ma L-4.

Cała poczekalnia zapełniona „zarejestrowanymi”. Każdy dzierży w ręku karteczkę z numerkiem wyjętą ze specjalnej maszyny i wpatruje się w tablicę na której co jakiś czas pojawia się „numerek wzywany”.

Atmosfera raczej ciężka. Dominują tatuaże i silny zapach papierosów, którymi przesiąknięte są ubrania. Rozmowy z „doradcami” dotyczące często spraw raczej osobistych prowadzone za przepierzeniem, a więc wszystko słychać.

Po kilku chwilach też wpatruję się intensywnie w tablicę, chcę już mieć to za sobą.

Wreszcie wchodzę, siadam, dowód osobisty, jakieś wpisywanie. Otrzymałam informację, że nie ma dla mnie ofert pracy. To nic, nie szkodzi.

Byłam spokojna.

Zapytałam, czy może wiadomo już coś w sprawie mojego wniosku. Pani nie wiedziała, Pani się tym nie zajmuje.

-Tak, wiem, ale może jest już coś w systemie, może mogłaby Pani sprawdzić, może?

No tak, może. Jest informacja!!

JAKA???

ODMOWA.

Ale jak? Jak to? Dlaczego?

-Za tydzień będzie na piśmie, dostanie Pani list i uzasadnienie.

Hmmm…..list i uzasadnienie.

Już nie byłam spokojna. Lekka furia mnie ogarnęła. Zapytałam, co wobec tego urząd może mi zaproponować? Może jakieś inne szkolenie, może jakiś kurs, czy coś?

Pani zapytała, czy mam dostęp do internetu. Jeśli tak to mogę sobie sprawdzać oferty pracy na bieżąco.

To wszystko. To wszystko, co może mi zaoferować POWIATOWY URZĄD PRACY

 w moim mieście.

Po powrocie do domu zadzwoniłam jeszcze do fachowca, aby się upewnić, że to prawda. Tak, to prawda.

 Urząd oferuje mi wsparcie w formie zarejestrowania się jako osoba bezrobotna.

Nie mogę się doczekać listu i uzasadnienia.


4 komentarze:

  1. Póki co nie było mi dane korzystać z tej instytucji. Z wielką ciekawością czytałam o Twoich wrażeniach. I prawdę mówiąc cudów się nie spodziewałam. Tylko praca nad dobrym Pi-aRem i propaganda sukcesu.
    Wszędzie tak samo. I w urzędach i w korporacjach.
    Smutne to :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż zawsze to nowe doświadczenie chociaż niezbyt przyjemne i raczej nie dodało mi pogody ducha.
      Oczywiście, jakiś tam urzędas, który miał akurat zły humor nie zaszkodzi mojemu poczuciu własnej wartości ani nie uszkodzi mojej wiary w ludzi :).
      Jeśli ta ścieżka nie jest dla mnie to pójdę inną.

      Usuń
  2. tak to wygląda. musisz biegać na każde wezwanie, bo Cie skreślą a co dają nic. mnie jeden pan usilnie przekonywał żebym przejrzał oferty pracy bo na pewno mnie coś zainteresuje, a ja byłam wtedy w 8 mc ciąży. teraz nie jestem zarejestrowana i zarabiam oszczędzając na wiecznych wycieczkach do nich.

    ps. oczywiście żadne autobus tam nie jeździ. z ostatniego przystanku to UP trzeba przetuptać na nóżkach 3km

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkolenia i fundusze są dla osób bez kwalifikacji.
      Niestety, ja mam za duże kwalifikacje. To, że nie ma pracy w mojej branży to nieważny szczegół.
      Po co robiłam te studia i dyplomy, no po co? Gdyby nie to mogłabym pójść na kurs spawacza i to w dodatku indywidualnie ;))).

      Usuń